Mag i rzemieślnik
Z lekarzami stykamy się wszyscy. Nie sposób przejść przez życie nie prosząc ich o radę, nie pytając o zdrowie najbliższych. W naszym wspólnym ludzkim losie choroba jest jednym z najgorszych doświadczeń. Nieważne, czy dotyka nas samych, czy kogoś, kogo kochamy. Zawsze towarzyszy jej lęk, troska, niepokój. Kim są ludzie, którzy pomagają nam to doświadczenie przezwyciężyć? Czy rozumieją nas, czy dostrzegają nasze emocje, czy są w stanie je udźwignąć i wskazać nam drogę? Czym jest medycyna? Gałęzią wiedzy, która odsłania swoje tajemnice tylko nielicznym, czy rzemiosłem, w którym opanowuje się jakąś umiejętność? A może jest sztuką? Mimo obecności medycyny w życiu człowieka od tysięcy lat, trudno na te pytania odpowiedzieć. Takiej odpowiedzi poszukuje również w niezwykłym eseju Profesor Andrzej Szczeklik – Wielki Lekarz. Choć nie daje czytelnikowi gotowych rozwiązań, dowodzi, że medycyna nie jest zwykłym zawodem. Zachwyca się nią, składa jej hołd. Tym właśnie jest „Katharsis”.
Medycyna pojawiała się wszędzie tam, gdzie żył człowiek. Służyła jemu samemu i cywilizacjom, jakie budował. Przebyła niezwykłą drogę - od naparów i roślinnych soków w starożytności, po stenty, czyli sprężynki wszczepiane dzisiaj w zwężone tętnice. Warto przy tym zaznaczyć, że zabiegi takie pozostawiają ślad na ciele nie większy niż ukłucie owada. Nie chcę nawet wspominać o możliwościach, jakie niosą dyscypliny chirurgiczne. W każdym niemal układzie zawiadującym funkcją ludzkiego ciała można napotkać udoskonalenia, które poprawiają działanie tych układów i ofiarowują choremu lata życia, o których jeszcze niedawno mógł tylko marzyć. Nas samych, lekarzy, zdumiewa ten postęp.
Medycyna to jednak nie tylko oszałamiające dokonania nauki, wspomniane stenty, milimetrowa dokładność obrazu, siła szczepionki czy leku. Medycyna to także magia i sztuka, nawet teraz, w XXI wieku. Profesor Szczeklik odsłania te związki. Ich świadomość zachowują jednak tylko wielcy lekarze. To oni poszukują, błądzą, mylą się. Odkrycie prawdy o chorym, o jego dolegliwościach i cierpieniu jest dla lekarza wyzwaniem, które podejmuje codziennie. Nie szczędzi wysiłku, wie, że odkrycie tej prawdy, znalezienie środka, który oczyści chorego z choroby (katharsis) będzie zadośćuczynieniem. Podobnie jak w czasach antycznych, także i dzisiaj lekarz musi pełnić wiele funkcji. Mądry i skupiony, szuka w wiedzy dowodów, jak każdy naukowiec. Jest magiem, który bardziej czuje niż wie; rzemieślnikiem, który potrafi zszyć, wstawić, połączyć; artystą wsłuchującym się w muzykę serca; czarodziejem wreszcie, który patrzy, a w jego spojrzeniu zawiera się moc prawdy i nadziei. To trudny zawód, zwłaszcza dla tych, którzy czują i widzą więcej.
Jak takim lekarzem być? Jak sprostać oczekiwaniom, jakie stawia chory i jego najbliżsi? Wrażliwości nie uczą przecież na akademii. Rodzimy się z nią i niesiemy ją potem przez życie. Dla lekarza wrażliwość jest darem, zwłaszcza taka, która nie paraliżuje, a jest motorem działania. Wrażliwy lekarz potrafi dostrzec sieć Ananke, o której wspomina autor „Katharsis”. Według mitologii Greków, sieć ta oplata nas tutaj na ziemi. Lekarz nie powinien jej zrywać, a raczej pozwolić choremu narzucić ją sobie. Dzięki temu może być blisko chorego, wchodzić w jego tajemnice, przeżywać jego ból, a także radość każdego darowanego dnia. Ananke to także związki tych, którzy żyją, z tymi, którzy odeszli. Wielcy lekarze je wyczuwają. Wiedzą, dlaczego osoba na pozór zdrowa podąża za kimś, z kim przeżyła wiele dziesiątków lat. Często badania, również te najnowocześniejsze, nie wytłumaczą przyczyn tego odejścia.
Wielki lekarz potrafi słuchać. Tego także nie ma w programie studiów medycznych. To kolejny dar, dzięki któremu chory przekazuje lekarzowi swoją prawdę, powierza tajemnice zagrożonego życia. Słuchanie to umiejętność zanikająca, w wielu profesjach można bez niej żyć i odnosić sukcesy. Medycyna i spotkanie lekarza z chorym rządzą się odmiennymi zasadami. Słuchanie jest tu kluczem, koniecznością. Przekaz chorego to także przekaz niewerbalny. Wielki lekarz potrafi odbierać sygnały i je rozpoznawać. Nie ufa w pełni technikom wizualnym. Chce dotknąć, opukać, usłyszeć szmer. Zanim aparat ujawni chorobę, lekarz ma już jej wyobrażenie. W sposobach badania fizykalnego, znanych medycynie od tysiącleci, najważniejsze jest nawet nie to, czy lekarzowi uda się rozpoznać chorobę. Ważna jest bliskość obu stron, ów intymny kontakt. Ktoś, kto cierpi, tego potrzebuje.
Wyobraźmy sobie, do czego doprowadziłoby powierzenie medycyny technikom wizualnym, nawet najbardziej dokładnym. A zagrożenie takie istnieje - pacjent może przecież wjechać na ruchomym stole do czeluści aparatu, w której obracać się będą wokół niego czujniki emitujące pole magnetyczne, ultradźwięki, promienie X. Po paru sekundach tworzenia obrazu, nic już nie będzie pozostawało tajemnicą. Tak wygląda współczesna diagnostyka, skuteczna i estetyczna, ale też zimna i odczłowieczona. Wielcy lekarze dbają o to, by nie zdominowała medycyny.
Warto tu powiedzieć parę słów o nauce. To dziedzina dla najwytrwalszych, dla tych, którzy po obchodach, operacjach, dyżurach mają jeszcze siłę by przenikać to, co nieznane. Są ogniwem postępu, nawet, jeśli opis ich dokonań nie trafi na pierwsze strony gazet. Niepokój naukowców przejawia się w nieustanej analizie danych, zliczaniu średnich, porównywaniu. Są i tacy, których pasja poszukiwania przybiera niespotykane formy. Ile trzeba mieć odwagi żeby zaaplikować sobie nieznaną substancję, zsyntetyzowany niedawno hormon. Tak właśnie profesor Szczeklik poznawał siłę działania prostacykliny, omal nie przypłacając tego eksperymentu życiem. Na szczęście współczesna medycyna coraz rzadziej wymaga aż takich poświęceń.
„Katharsis” to książka głęboko humanistyczna. Jej autor z niezwykłą erudycją przytacza niezliczone odniesienia i metafory potwierdzające wielowiekowe związki medycyny ze sztuką. Dla lekarzy narodziny Asklepiosa czy historia obrzędów w sanktuariach Epidauros to opowieść pasjonująca. Wiedza z zakresu mitologii, malarstwa, muzyki czyni życie wewnętrzne lekarza bogatszym, uwrażliwia. Wzajemne przenikanie się medycyny i sztuki można śledzić bez końca. Spójrzmy na rysunek Leonardo da Vinci z roku 1510, publikowany w tej niezwykle pięknej i starannie wydanej książce. Nawet dla osób nie mających z medycyną nic wspólnego będzie oczywiste, że to kartka z atlasu anatomii. Szczegóły klatki piersiowej i jamy brzusznej przedstawione są tu tak sugestywnie, że tracimy orientację, czy jest to dzieło artysty, czy szkic wykonującego sekcję lekarza. Kłopot sprawia także praca żyjącego kilkadziesiąt lat później Wesaliusza z Brukseli, lekarza z zawodu. Był pierwszym, który wydał wielką, blisko siedmiusetstronicową księgę anatomii. Prawdziwą ozdobą księgi są drzeworyty, wykonane w części przez samego Wesaliusza. Artyzm pracy doceniają wszyscy. Czytelnikowi zachwycającemu się ilustracjami przestaje w pewnym momencie przeszkadzać to, że Wesaliusz pośród narządów jamy brzusznej nie dostrzegł trzustki. To błąd, ale błędy są nieodłącznie wpisane w proces poznawania. Popełniano je w każdej epoce, na miarę jej czasów.
Dzisiejsi lekarze nie muszą już wykonywać tysięcy sekcji. Anatomia człowieka została poznana w najdrobniejszym szczególe. Lekarze zresztą nie zachwycają się już nią tak bardzo, jak w dobie renesansu. Większość, zbliżając się do chorego, ma w oczach mapę interesującego ich układu lub narządu. Jedynie ci wielcy, patrzą na chorego nie jak na anatomiczny model, ale tak jak Wesaliusz - jak na dzieło sztuki. Czy może być lepsze określenie ludzkiego ciała?
Oprócz struktury są w nas także rytmy, również i o nich pisze autor „Katharsis”. Na co dzień nie zwracamy na nie uwagi, są nieodłączną cechą życia. Nie zastanawiamy się, jak to się dzieje, że śpimy, oddychamy, że biją nasze serca. Jest oczywiste, że wytłumaczenie tych zjawisk tkwi w głębokich zakamarkach fizjologii. Dla zwykłego śmiertelnika, rytmy to jeszcze jeden przejaw tajemnicy istnienia. Prawdziwym wzorem doskonałości i niemal artystycznym cudem jest rytm serca. Wsłuchujący się w stukot zastawek lekarze mogą mieć najprzeróżniejsze skojarzenia. Profesor Szczeklik znajduje w nim chopinowskie rubato. Ciekawe, jak zareagowałby Chopin, gdyby dowiedział się, że prawie dwa wieki później pewien wrażliwy na muzykę kardiolog porówna tempo jego mazurków do rytmu ludzkiego serca? Czy jednak właśnie tak nie jest? Serce, wytwarzając tony przesuwa je, rozdwaja, dodaje. Nie sposób przewidzieć tempa jego pracy. Swobodne zmiany rytmu zależą od sytuacji, w której przyszło mu wypełniać swoja funkcję. Bywa, że w warunkach spokoju zwalnia i odpręża się. Innym razem bombardowane emocjami chwieje się i przyspiesza. W muzyce serca uważny lekarz może wysłuchać prawdę.
Sztuka dziejąca się w naszym ciele? A może też sztuka, która leczy? Żaden chyba z największych autorytetów nauki nie podważy tego, że sztuka potrafi leczyć. Jak to się dokonuje, musi już jednak pozostać tajemnicą. Wiemy jedynie, że potrafi koić nerwy, że zmniejsza napięcie ducha i ciała. Tak chętnie przecież patrzymy na dzieła malarstwa, w których panuje błogość i sielanka. Chętnie słuchamy muzyki. Nuty niczym tabletki wnikają w nas, przywracają harmonię. Leczyć może i głęboko liryczne Larghetto z II Koncertu Fortepianowego f-moll Chopina, i melodia współczesna, którą nucimy przez cały dzień, poczynając od porannej toalety. O zbawiennym wpływie muzyki na ludzkie zdrowie przekonany był już Arystoteles. W dziele katharsis może uczestniczyć także sam głos, jeśli jest to głos osoby, którą kochamy i podziwiamy. Nie sposób chyba o bardziej wymowny przykład niż ten wzięty z życia Jerzego Turowicza. Jego rozdygotane, szarpiące serce nie chciało poddać się terapii. Profesor Szczeklik boleśnie przeżywał swoją bezsilność. Pewnej nocy jednak stało się coś niezwykłego. Do kliniki, w której leżał pacjent, zadzwonił Ojciec Święty. Profesor odkrył następnego ranka, że serce Redaktora bije czystym niezakłóconym rytmem.
Rozdziały książki mówiące o cierpieniu i śmierci mają szczególną wagę. Od tematów tych lekarz nie może uciec. Przez wiele stuleci podstawową powinnością lekarza było leczenie. Miał walczyć o życie chorego najlepiej jak potrafi i tak długo jak potrafi. Współczesność, kultura masowa próbują weryfikować te, zdawałoby się fundamentalne zasady. Społeczeństwa krajów bogatych, technicznie rozwiniętych z trudem uznają śmierć. Najchętniej zepchnęłyby ją na margines jako coś wstydliwego i ukryły w izolatkach oddziałów szpitalnych i domów opieki. Nie kwestionując imperatywu śmierci, społeczeństwa bogate stawiają jednak coraz głośniej pytanie, czy musimy cierpieć. Jest ono adresowane przede wszystkim do lekarzy, choć nad sensem cierpienia musimy zastanowić się wszyscy. I albo uznamy je za element i doświadczenie człowieczeństwa, jak miłość, radość, tęsknotę, albo znajdziemy w nim coś niepotrzebnego i niegodnego istoty ludzkiej. Głosów domagających się skrócenia cierpienia jest wiele. Podnosi się je w imię komfortu chorego i jego rodziny. Lekarz, choć to nie on musi wstrzyknąć śmiertelną dawkę środka, powinien zająć stanowisko. Profesor Szczeklik i inni wielcy lekarze są bezkompromisowi. Dla nich każde życie, nawet wątłe i - zdawałoby się - nikomu niepotrzebne, ma wartość. Nie odstępują więc od ochrony życia, aż po jego faktyczny biologiczny kres. W takiej postawie wyraża się pragnienie wprowadzenia człowieka na drogę wieczności, powierzenia siłom, które go zrodziły. W przetaczającej się przez świat dyskusji na temat eutanazji głos wielkich lekarzy powinien zostać zauważony. Być może, właśnie dzięki etyce i moralności lekarzy, uda się zahamować zapędy tych, którzy dyskredytując cierpienie, pozbawiają je należnego miejsca wśród cech opisujących życie człowieka.
Czego jeszcze oczekujemy od wielkich lekarzy? Wnikliwy czytelnik „Katharsis” zapewne dostrzeże, że profesor Szczeklik, autor prawie sześciuset prac i członek wielu wybitnych towarzystw naukowych, parokrotnie w swojej opowieści przyznaje się do niewiedzy. Profesor podchodzi do swojego zawodu z szacunkiem i pokorą. Nie wstydzi się, że czegoś nie wie. Nie jest zażenowany, że czegoś nie potrafi wyjaśnić. Wiedza medyczna, rozczłonkowana i pokawałkowana, już teraz jest dla lekarzy dużym wyzwaniem. Pojedynczy umysł, nawet najbardziej chłonny, nie może jej ogarnąć. Dynamiczny postęp medycyny może sprawić, że już za 10-20 lat lekarze będą się sprawnie poruszali tylko w obszarach wiedzy, którą zajmują się na co dzień. Walka z chorobą dotykającą dwóch lub więcej układów organizmu stanie się zatem siłą rzeczy walką zespołową, wielodyscyplinarną. Niewiedza w medycynie nie bierze się jednak wyłącznie stąd, że lekarze czegoś nie ogarniają. Niewiedza w medycynie to także afirmacja tajemnicy ludzkiego losu, to przyznanie, że nie wszystko w ciele i duszy człowieka można zbadać, zmierzyć, ocenić. Lekarz, który zrozumie tę tajemnicę, zdobędzie się zapewne też i na to, żeby pozostawić w swojej działalności niedopowiedziany margines. Taki, do którego nie odniosą się wyniki najnowszych badań ani standardy towarzystw lekarskich.
„Katharsis” to piękna, wartościowa książka. Potrzebują jej wszyscy. Dla wielkich lekarzy jest dowodem jak niezwykły zawód wykonują. Z pewnością po jej przeczytaniu każdego z nich przepełni duma. Przeczytać ją powinni również lekarze, którzy być może na miano wielkich nie zasługują, którzy w toku wykonywania swojego zawodu gdzieś się pogubili. „Katharsis” może wskazać im utraconą drogę. Esej Profesora jest cenny także dla nas wszystkich. Warto, aby sięgnęły doń osoby, które zetknęły się już z doświadczeniem choroby, oraz takie, które się go obawiają. Uważna lektura pomoże zrozumieć, jak trudno być wielkim lekarzem i dlaczego tak niewielu z nich spotykamy na swojej drodze. Jeśli zatem będziemy krytykować lekarzy, pomyślmy o nieogarnionej głębi tego zawodu. Jeśli znajdziemy w nich to, czego szukamy - wyrażajmy podziw i szacunek. Wielcy lekarze na to zasługują. Nie dlatego, że są nadludźmi czy półbogami, raczej dlatego, że są uczestnikami niezwykłego dialogu, który toczy się przez tysiąclecia, dialogu pomiędzy nauką a tajemnicą.
Mirosław Kowalski