Pragnę wspomnieć kilka miejsc na świecie, które ukształtowały mnie jako lekarza kardiologa. Wszystko zaczęło się od National Heart Hospital, małego szpitala w śródmieściu Londynu, do którego dotarłem jeszcze na studiach na praktykę wakacyjną. Dotarłem dlatego, że wysłałem list do zespołu szpitala, a lekarze tam pracujący mnie zaprosili. Cóż to była za przygoda! Przygodą w latach 80. XX wieku było samo otrzymanie paszportu na wyjazd na Zachód, co dopiero odwiedzenie Londynu, poznawanie miasta, podpatrywanie pracy specjalistów. Nie wiem, czy Graeme Bennett – australijski kardiochirurg, który mnie wówczas zaprosił, zdawał sobie sprawę, że zmienił w moim życiu wszystko. Kto w połowie lat 80. w Polsce widział ośrodek kardiologiczny z prawdziwego zdarzenia? Kto widział operację w krążeniu pozaustrojowym, przeszczep serca? Mnie się to udało. Później był Instytut Kardiologii w Aninie i luminarze polskiej kardiologii. Z szacunkiem patrzyli na uzyskany certyfikat. Postanowili mnie zatrudnić - absolwenta wydziału lekarskiego i trochę już wówczas wagabundę, który dotarł do samego Londynu.
Gdy byłem już doktorem nauk medycznych, specjalistą kardiologiem, moja szefowa - Pani Profesor Wanda Rydlewska-Sadowska, twórczyni nowoczesnej polskiej kardiologii, dała mi szansę raz jeszcze. Pojechałem wówczas do kliniki w belgijskim Leuven, prowadzonej przez Georga Sutherlanda. Dwuletni pobyt, nowe metody obrazowania, jakie tam poznałem, uporządkowały kolejne lata mojego życia zawodowego, z mocnym zaakcentowaniem nauki. Obroniłem po powrocie pracę habilitacyjną, stałem się jednym z liderów nowoczesnej metody obrazowania. Wszystko to sprawiło, że mnie - lekarza z Warszawy, zaproszono na wykłady szkoleniowe do szpitala kardiologicznego w Denver w stanie Colorado. Okazało się, że lekarz z Europy, ba, lekarz z Polski, może dzielić się wiedzą i doświadczeniem z zawsze dumną i często wyprzedzającą Europę Ameryką. Nie wspominam o setkach konferencji, warsztatów, wystąpień w kraju i za granicą. To inny wątek. Z całą pewnością pokochałem kardiologię i ona, tak myślę po wielu latach, pokochała też mnie.
Czy to możliwe, żeby ta jedna z najpiękniejszych sentencji polskiego romantyzmu była skierowana do lekarzy? Niemożliwe. Przede wszystkim dlatego, że w roku 1821, kiedy Adam Mickiewicz pisał balladę Romantyczność, kardiologia jeszcze nie istniała. Zaledwie kilka lat wcześniej wynaleziono stetoskop, pozwalający osłuchiwać tony i szmery serca. Lekarze nie dysponowali wówczas żadną inną metodą diagnostyki układu krążenia. Słowa Adama Mickiewicza nie zrodziły się jednak z utyskiwań nad niedoskonałością medycyny. Zrodziły się z żalu, że nie dostrzegamy serca, że stawiamy je niżej w hierarchii niż „mędrca szkiełko i oko".
Dzisiejszy świat jest jeszcze mniej romantyczny niż świat poety. W wielu dziedzinach społecznego życia, serce nie tylko nie jest potrzebne, a wręcz wydaje się przeszkadzać. Składamy nieustanny hołd rozumowi, sprytowi, inteligencji, które mają nas zaprowadzić do szczęścia. Jak w takich warunkach okazywać serce? Nawet my, lekarze, zobowiązani przysięgą Hipokratesa, gubimy się w tym wszystkim. A może to właśnie my powinniśmy w pierwszym rzędzie stać się odbiorcami mickiewiczowskiego hasła? Kiedy bowiem, jeśli nie w chorobie, okazywać bliźniemu serce i wyciągać pomocną dłoń? Być może części z nas się uda, poza wiedzą i doświadczeniem, objawić takie oblicze naszego zawodu.
W serce wpatrujemy się wszyscy. W europejskiej kulturze jest symbolem życia, miłości, człowieczeństwa. Wydaje się być narządem ważniejszym niż inne, gdyż nie tylko pracuje, pełniąc swoje fizjologiczne funkcje, ale także podpowiada, otacza opieką, szuka wzajemności. Serce zachwyca i fascynuje, najbardziej chyba nas, kardiologów. Chociaż wiemy o nim tak wiele, ciągle zachowuje tajemnice. Umiemy je badać, mierzyć jego wielkość, siłę uderzenia. Wiemy, że pracuje nieprzerwanie, że kurczy się dziesiątki tysięcy razy, byśmy mogli przeżyć jeden dzień. Wiemy, że poddaje się regulacji układu nerwowego, oplecione gęstą siecią jego włókien, że współdziała z innymi narządami, mięśniami, gruczołami. Nic nie dzieje się w ludzkim organizmie, czego serce by nie zauważyło. Pozwala nam ciężko pracować, tłocząc w wysiłku litry krwi, a jednocześnie bywa tak wrażliwe, że odpowiada na szept, słowo, spojrzenie. Wpatrujmy się w serce nasze i naszych bliskich. Dbajmy o to, by biło rytmicznie, by zapewniało siły i dobre samopoczucie. Dbałość o serce to zadanie na długie lata. To przejaw świadomości i dowód zrozumienia, jak cennym darem jest nasze życie i zdrowie.
Mirosław Kowalski